
Żydzi, pedały i zasoby ludzkie
Poszedłem dzisiaj nieprzypadkowo do urzędu. Nieprzypadkowo, bo w wyniku ważnego wezwania dotyczącego wszczęcia postępowania o zaleganie wpłaty w wysokości niższej od opłaty za miejsce parkingowe, którą uiściłem. Urząd standardowy w swojej strukturze, ważny i służący ogółowi społeczeństwa poprzez ciągłe nękanie jednostek. Urząd, który od samego wejścia sprawia, że czuję się mały, zakrzyczany i niegodny zaufania. (O zaufaniu i biurokracji też pisałem.)
Zawołaj petenta!
Wyczekałem swoje, po czym usłyszałem: „Marysiu, zawołaj tam kolejnego petenta!” i po serii gestów wskazujących, że to o mnie chodzi poszedłem budzić instynkty macierzyńskie swoją bezradnością i nieświadomym zaleganiem wynikającym z ogólnej niedojrzałości intelektualno-emocjonalnej.
Po kilkunastu minutach kompletnego braku zrozumienia o co chodzi dowiedziałem się gdzie mam zagarniętą kwotę wpłacić i zamiast cieszyć się jak dziecko w ostatni dzień szkoły zacząłem się zastanawiać nad tym petentem. Bo przecież w domu mam imię, w pracy też, u lekarza i dentysty i w sklepie i naszło mnie na myślenie o szkoleniach, które robię.
Naszło mnie na myślenie o design thinking i personach i że to właśnie tam leży problem. To znaczy, nie w projektowaniu, lub jego braku, ale w pewnej intelektualnej izolacji, która – myk, myk – w jednej sekundzie obniżyła moją wartość i z Piotra stałem się petentem, którego trzeba jak najsprawniej pokonać mocą urzędu.
Siła żywa, bo tak łatwiej
Dokładnie w ten sam sposób stajemy się żydami, pedałami, żółtkami, czarnuchami, przypadkami chorobowymi, siłą żywą, emigrantami, brudasami, zasobami ludzkimi i niestety również odbiorcami szkoleń. Wszyscy razem i każdy z osobna przeniesieni zgrabnie w przestrzeń abstrakcyjną, pozbawieni cech budzących jakiekolwiek odczucia, nie mówiąc już o empatii, współczuciu, czy zrozumieniu.
Na szczęście można inaczej.
Urodziłem się w małym mieście na Podkarpaciu, tam po raz pierwszy zmuszono mnie tego, żeby zdobyć formalne wykształcenie, chociaż wolałem social learning, zbieranie puszek po napojach i przesiadywanie godzinami przed komputerem w poszukiwaniu szybszej metody na wczytanie gry z kasety do swojego Commodore 64.