Co zrobić jeśli dziecko nie chce iść do szkoły? – wywiad z educoachem, Aleksandrą Wzorek
Jak co roku 1. września to dla wielu uczniów i rodziców dzień przeklęty, pełen niechęci i zastanawiania się nad tym jak to będzie tym razem. Brak zainteresowania, chęci do uczenia się i same złe skojarzenia, to pewnie rzeczywistość wielu uczniów. Jak sobie z tym poradzić?
Jeśli medialaby i inne spędy w rodzaju hackerspace służą czemuś poza tworzeniem produktu, to przede wszystkim poznawaniu ciekawych ludzi, którzy nie boją się próbować nowych rzeczy. Na takim właśnie spotkaniu w Gdańsku spotkałem Aleksandrę, która oprócz tego, że lubi gry i jest wspólniczką w firmie kreatywno-doradczej, w tzw. “międzyczasie” jest educoachem i właśnie o tym będziemy rozmawiać.
Piotr Peszko: Co to znaczy, że jesteś educoachem?
Aleksandra Wzorek: To znaczy, że pomagam w odnalezieniu pasji w uczeniu się i poradzeniu sobie z trudnościami, które to blokują. U różnych osób jest z tym różnie i to niezależnie od wieku – czasem jest to kwestia braku umiejętności uczenia się i potrzeba poznania odpowiednich technik i narzędzi. W innym przypadku to temat głębszy, związany z problemami natury emocjonalnej i społecznej. Jestem kimś pomiędzy nauczycielką (modnie zwaną edukatorką), a terapeutką. Co jest tylko obrazowym porównaniem, bo wykształcenia w żadnym z tych kierunków nie mam.
Pracujesz z dorosłymi, dziećmi, gimnazjalistami? Kto jest Twoim “klientem”?
AW: Pracuję głównie z dzieciakami – podstawówka, gimnazjum – kiedy ładunek emocjonalny związany z uczeniem się jest ogromny, a jednocześnie zupełnie przez szkołę nie zagospodarowany albo… niewłaściwie zagospodarowany. Oceny, uwagi, testowanie, sprawdzanie, odpytywanie – mają działać na emocje uczniów, żeby ich motywować do pracy. Jednak większość dzieci, które poznaję nie radzi sobie ze stresem, który przez to odczuwa.
Często problemy nawarstwiają się – wymagania rodziców, postrzeganie przez rówieśników – to wszystko zamiast wspierać rozwój dziecka, zniechęca je do nauki. Nauki, która może być wyzwaniem i przygodą samą w sobie. Czymś zajmującym, zaskakującym i czarującym. Tego niestety dzieciaki często nie widzą i to staram się im pokazać. To zostaje potem na całe życie, więc trochę jest tak, że dzięki temu pomagam potencjalnie przyszłym dorosłym w tym, aby w przyszłej pracy byli otwarci na rozwój i naukę, żeby umieli dostosowywać się do zmian i tworzyli z odwagą swoje projekty.
Jak rozumiem skupiasz się na samym dziecku i jego funkcjonowaniu w rzeczywistości szkolnej i nie tylko. Powiedz mi proszę jak rozpoczyna się i jak wygląda taka praca?
AW: Najczęściej zaczynam pracę od poznania dziecka. Nie raz i nie dwa okazywało się, że dziecko, o którym opowiadają mi rodzice ma zupełnie inne problemy niż te, o których sami myśleli, czy co zostało stwierdzone w szkole. Dlatego nawiązanie więzi na tym pierwszym etapie jest dla mnie bardzo ważne. Dalsza praca bywa zróżnicowana i uzależniona od aktualnych potrzeb: czy konieczna jest praca nad konkretną dziedziną, która sprawia problemy (matematyka? – najczęściej), czy konkretna umiejętność (radzenie sobie ze stresem w sytuacjach egzaminacyjnych). Pracuję wtedy interdyscyplinarnie, szukam porównań i zadań, które będą ciekawe dla dziecka (odnoszę się do zainteresowań jak najczęściej). No i oczywiście gry. Planszowe, fabularne.
Choć tak naprawdę, moim zdaniem, koniec końców najważniejsza jest ta relacja z podopiecznym. Zawsze myślę o tym, czego ja mogę nauczyć się od dziecka, z którym pracuję i staram się mu pokazać, że nasze spotkania są wartością dla nas obojga. To poczucie sprawczości jest dla uczniów ogromnie ważne w dochodzeniu do celów edukacyjnych.
Mam 6-letnią córkę, która właśnie rozpoczyna swoją przygodę ze szkołą. Czy od razu powinienem zapisać ją na spotkanie z Tobą? Jak powinna wyglądać taka współpraca? Skąd mam wiedzieć jako rodzic, że educoach jest potrzebny?
AW: Zapisywanie dziecka od razu do educoacha, żeby było zapisane i móc powiedzieć “Moje dziecko ma educoacha” jest bez sensu. Ale są sytuacje, w których warto pomyśleć nad takim rozwiązaniem. Z mojego doświadczenia wynika, że są to 3 rodzaje takich sytuacji:
- kiedy dziecko ma problemy z nauką,
- kiedy ma problemy natury emocjonalnej, które przenoszą się na uczenie się ,
- kiedy dziecko szybciej rozwija się intelektualnie od swoich rówieśników i widać, że nauka sprawia mu frajdę.
W tym ostatnim przypadku rodzice najrzadziej szukają wsparcia educoacha, a szkoda. Bo może być tak, że po kilku spotkaniach ze mną dziecku łatwiej będzie znaleźć dziedziny, w których chce się rozwijać – co dla rodziców najczęściej oznaczać będzie zaoszczędzony wydatek na chybione zajęcia dodatkowe.
Moja współpraca z rodzicami zawsze rozpoczyna się spotkaniem wstępnym, gdzie wyjaśniam, jakie metody stosuję, jak pracuję, słucham opowieści o dziecku i proponuję swój tryb współpracy (który jest dobierany indywidualnie). Dla mnie ważne jest na początku, żeby rodzice wiedzieli, jakie są wstępne założenia i ile w założonym czasie możemy osiągnąć. W trakcie pracy z dzieckiem na bieżąco rodzice dowiadują się o postępach, ale tylko w tym zakresie, który nie narusza zasad, które ustalę na zajęciach z dziećmi (zasada poufności). Na zakończenie rodzice otrzymują ode mnie informację o wynikach mojej pracy z dzieckiem oraz sugestie na przyszłość – jak samodzielnie mogą pracować z nim i wspierać jego rozwój.
Jak educoach funkcjonuje w “bermudzkim” trójkącie: szkoła – nauczyciel – rodzic?
AW: To jest w miarę trudna kwestia. W idealnym świecie byłoby tak, że współpracuję ze szkołą i nauczycielem dziecka, dzięki czemu znam dziecko “z drugiej strony”, a jednocześnie ułatwiam nauczycielowi zrozumienie, jak z danym indywiduum pracować. W ten sposób nauczyciel i szkoła miałyby ułatwioną drogę do indywidualizacji nauczania. Jednak na chwilę obecną jest tak, że tylko pojedyncze szkoły i bardzo wyjątkowi nauczyciele dostrzegają wartość pracy z kimś zupełnie zewnętrznym i rozumieją, że rozwój dziecka to nie tylko wiedza, jaką ono zdobędzie (czy wyniki egzaminów).
Swego czasu miałam taką rozmowę z nauczycielami z pewnego gimnazjum, którzy byli totalnie zaskoczeni faktem, że z dzieciakami w tym wieku można pracować nad motywacją do nauki nie tylko poprzez motywatory zewnętrzne, ale przede wszystkim na zasadzie motywacji wewnętrznej. Dowiedziałam się, że “u nas się to nie sprawdzi, bo rodzice chcą widzieć wyniki”.
No i tu jest pies pogrzebany, bo rodzicom już coraz mniej zależy na wynikach testów (oczywiście istnieje grupa, która tylko o tym myśli), a częściej na tym, żeby dziecko odnalazło się w nowoczesnym świecie, miało odpowiednie umiejętności społeczne i poznawcze. Jednak duża część nauczycieli tego nie widzi. Często ich perspektywa kończy się na własnym przedmiocie – nie dziwię się im. Jest to łatwiejsze, trochę podobne do pracy szeregowego pracownika korporacji – odtąd dotąd mnie interesuje, reszta mnie nie dotyczy. Ale ostatnio z moją wspólniczką – Małgosią Nowicką – na szkoleniu dla nauczycieli zwracałyśmy im uwagę, że to właśnie oni powinni być jak menadżerowie wyższego szczebla – właściwie zarządzać zespołami, zarządzać talentami uczniów w tych zespołach, bo przecież to od nich zależy innowacyjność naszego społeczeństwa.
Wracając do twojego pytania: educoach powinien być gdzieś pośrodku tego trójkąta (i próbować się nie zgubić), ale w tej chwili jestem bardzo blisko rodzica, który widzi potrzebę w pracy nad rozwojem swojego dziecka, a szkoła i nauczyciele – gdzieś tam majaczą na horyzoncie.
Czy to nie jest tak, że chcesz zastąpić szkolnego pedagoga, który powinien właśnie tę pracę wykonywać?
AW: Absolutnie i zdecydowanie nie. To trochę taka różnica jak między nauczycielem wychowania fizycznego i prywatnym trenerem. Zajmują się niby tym samym, ale tak naprawdę działają w zupełnie różny sposób. Pedagog szkolny ma tysiące obowiązków związanych z funkcjonowaniem szkoły, których ja nie muszę wykonywać. Ja też mogę decydować, czy z danym dzieckiem/rodzicami chcę pracować, czy też nie widzę przyszłości tej współpracy. To co robię w ramach pracy educoacha jest moją pasją i działaniem prowadzonym w ramach działań Fundacji (Instytut Edukacji Pozytywnej), jaką jako firma powołałyśmy do życia z moją wspólniczką i w dużej części jest zgodne z naszą strategią CSR. Nie jest to zajęcie, które jest moim „etatem” i to jest podstawowa różnica – robię to, bo lubię i widzę sens mojego działania.
Oczywiście jest tak, że pedagog powinien dbać o rozwój emocjonalny i społeczny uczniów w danej szkole i pomagać im, jeśli mają problemy. To też pedagodzy robią, ale nie możemy się oszukiwać, że w szkole w której jest np. 1000 dzieci, pedagog będzie w stanie indywidualnie ogarnąć potrzeby każdego z nich. Choć spotkałam takich, którzy znają każde dziecko w szkole i o każdym potrafią coś powiedzieć.
Jak można zostać educoachem?
AW: Nie ma specjalnych certyfikatów i programów na studiach. System educoachingu z dzieckiem rozwinęłam sama w oparciu o doświadczenie wielu lat pracy w korepetycjach, które ewoluowały to formy educoachingu. Ponieważ moje formalne wykształcenie niewiele ma tu do rzeczy (prawo), uczyłam się długo na własnych błędach, potem zdecydowałam się na warsztaty z komunikacji i pracy z grupą. Najwięcej wartościowej teorii zdobyłam dzięki internetowi i dziesiątkom MOOCów, w których brałam udział, a praktycznie sprawdzałam to na zajęciach z dziećmi (tak, po prostu tak). Sądzę, że ważną kwestią jest też zwykły fakt, że lubię pracować z młodymi ludźmi i mam do nich ogromny szacunek, a jednocześnie posiadam na tyle empatii, żeby przewidzieć, jakiego wsparcia potrzebują.
Gdzie można dowiedzieć się więcej o tym co robisz i jak Cię znaleźć w sieci?
AW: Najwięcej na mojej stronie firmowej: www.nowicka.co i na stronie poświęconej stricte edukacji: www.nowicka.co/edukacja, a także na www.instytutep.pl (strona Fundacji Instytut Edukacji Pozytywnej) i FB (Educoaching by Nowicka&Co).
Urodziłem się w małym mieście na Podkarpaciu, tam po raz pierwszy zmuszono mnie tego, żeby zdobyć formalne wykształcenie, chociaż wolałem social learning, zbieranie puszek po napojach i przesiadywanie godzinami przed komputerem w poszukiwaniu szybszej metody na wczytanie gry z kasety do swojego Commodore 64.