Cyfrowej szkole brakuje cyfrowych nauczycieli
Programowi Cyfrowa Szkoła brakuje wizji. Nie ma w nim żadnej idei, która mogłaby stać się ogólnonarodową epidemią oświatową.
Mam jakąś taką dziwną cechę, której nie mogę zaliczyć ani do zalet, ani wad. Polega ona na tym, że w głowie różne idee, teksty, książki i postaci łączą się w czasami dziwne ciągi. Tym razem do zaproponowania mam zagadkę: Co może mieć wspólnego żyjąca w XIII wieku zakonnica, hipis pod i cyfrowa szkoła? Niby nic, a jednak wiele.
Zacznijmy od zakonnicy. Nie będę przedstawiał jej od razu, bo nie jest to szczególnie istotne. Ważny jest następujący fakt. Leżała schorowana w łóżku, a bardzo chciała uczestniczyć w pasterce. Siostry obiecały jej, że po powrocie opowiedzą wszystko ze szczegółami, ale Klara, bo takie imię przyjęła, otrzymała od Boga dar wizji i z własnego łóżka obserwowała co się działo w kościele. Uznano więc, że święta, pomimo tego, że żyła w czasach średniowiecznych miała dar pierwszej transmisji telewizyjnej. Serio! Ale o tym później.
Hipis z kolei mieszkał sobie w Kalifornii, w czasach współczesnych. Jak sam mówił
przyjmowanie LSD było dominującym doświadczeniem i jedną z najważniejszych rzeczy w życiu (…) wzmocniło we mnie poczucie tego, co jest naprawdę ważne: nie robienie pieniędzy, lecz tworzenie wielkich rzeczy i wytężanie wszystkich sił, by umieścić je w strumieniu historii i ludzkiej świadomości
Na pozór elementów wspólnych brak. Chyba, że przejdziemy na poziom ogólności rzędu: byli Homo Sapiens, żyli na ziemi. Niestety mój mózg doszukał się innego poziomu. Wspólnym mianownikiem jest wizjonerstwo. Różne są jego źródła, ale efekty w obydwu przypadkach powalające.
Pierwszy: W 1956 roku Pius XII wybrał Klarę, wtedy już świętą, na patronkę telewizji, a więc także dzisiejszych mediów elektronicznych. Drugi: Steve Jobs. Człowiek, który jak niewielu innych miał wpływ na dzisiejszy świat elektroniki, komunikacji, a przez to – nie bójmy się tego powiedzieć – na wygląd dzisiejszego świata.
Jak już miałem dwa elementy, które ułożyły się same, postanowiłem dołożyć jeszcze jeden. Miał nim być ministerialny program Cyfrowa Szkoła. Ponieważ różne media przetrawiły go na wszystkie strony nie będę go rozwlekał po raz kolejny. Myślę, że powiedziano już nawet więcej niż on sam w sobie zawiera. Ileż to emocji, zachwytów i krytyki można było doświadczyć nim pojawiły się pierwsze konkrety. O dziwo kiedy całość ruszyła i trzeba zabrać się do pracy entuzjazm jakby ucichł.
Największy problem – brak wizji
Dlaczego? Myślę, że odpowiedź jest łatwiejsza niż można by było przypuszczać. Nasz narodowy program technologizacyjno-rozwojowy nie pasuje do reszty, w sensie ani do świętej, ani do Jobsa. Brakuje wizji, myśli która mogłaby stać się ogólnonarodową epidemią oświatową. Kluczem do wielkich rzeczy, także w edukacji, jest myśl i idące za nią przesłania. Coś jak Akademia Khana, jak konferencja TED, jak reinkarnacja Frugo, jak telewizja i iPhone. Idea, którą ludzie przejmują, asymilują i zaczynają się z nią utożsamiać i przez nią budują własny wizerunek. Po prostu chcą jej chcieć i chcą być jej częścią.
Narzucona, odgórnie objawiona, dogmatyczna prawda w postaci projektu, nawet jeśli płynąca od najlepszych ekspertów nigdy nie będzie zmianą, którą ludzie pokochają zaadoptują i przyjmą jako swoją. No bo jak identyfikować się z pilotażem, wdrożeniem, przetargiem, wyceną, oceną, ustawą, komponentem badawczym i wkładem własnym… Potrzebny jest modny ruch, który porwie ludzi i ich mocą będzie się mnożył, aż w końcu sam sprowokuje zmianę. Nowoczesnej edukacji i cyfrowej zmiany w szkole nie da się wyhodować w teczce.
Może warto więc znaleźć super-nauczycieli, odszukać piewców idei i porywaczy ludzkich umysłów. Może warto zacząć od siebie i parafrazując Ghandiego stać się zmianą, której oczekujemy w świecie. Zmianą odpowiadającą na potrzeby, realną, codzienną.
Zdjęcie: Some rights reserved by fengschwing
Urodziłem się w małym mieście na Podkarpaciu, tam po raz pierwszy zmuszono mnie tego, żeby zdobyć formalne wykształcenie, chociaż wolałem social learning, zbieranie puszek po napojach i przesiadywanie godzinami przed komputerem w poszukiwaniu szybszej metody na wczytanie gry z kasety do swojego Commodore 64.