NA SKRÓTY
Piotr Peszko
+48 605 570 195
ppeszko@gmail.com

W nowy rok z nowymi (i nie tylko) trendami szkoleniowymi

W nowy rok z nowymi (i nie tylko) trendami szkoleniowymi

25 stycznia 2018

Przełom starego i nowego roku to oczywisty, ale również idealny czas na podsumowania, analizy zbiorcze, zestawienia i określanie planów na przyszłość. Dzisiejszy wpis także wpisuje się w ten trend – nota bene, bo traktował będzie o trendach właśnie – zarówno relatywnie nowych, jak i takich, które obserwujemy już od jakiegoś czasu. Zapraszam do lektury, jednocześnie jeszcze raz życząc wielu sukcesów zawodowych i prywatnych w nowym roku.

Trendy niezupełnie trendy

Tak, dziś pragnę podzielić się z z Wami trendach na 2018 rok, ale trendach trochę specyficznych, bo takich, które nie są szczególnie trendy. Nie będziemy tutaj bowiem dywagować na temat żadnych sztucznych inteligencji, nie będzie mowy o augmented realities czy virtual realities. Nie, chcę powiedzieć o trendach z perspektywy twardej rzeczywistości, przydatności i praktyczności. Jak wiemy, koniec roku to taki czas, kiedy pojawiają się setki ekspertów, z których każdy wie, co czeka branżę w przyszłości, jak będzie wyglądała sytuacja 2, 3, 5 czy 7 lat do przodu, jakie to się cuda wydarzą, a ja chciałem skupić się bardziej na podsumowaniach. Patrzę na projekty, które realizowałem przez cały ten rok, i na trendy – te, które się pojawiają, ale i te, które można zauważyć już od kilku lat – i pragnę się z Wami podzielić sześcioma, które z mojej perspektywy wydają się dla środowiska e-learningowego najważniejsze. Należą do nich:

  1. Zatrudnianie przez firmy pracowników na stanowiska związane ze szkoleniami online;
  2. Zainteresowanie e-learningiem ze strony podmiotów gospodarczych średniej wielkości;
  3. Dążenie do rozwiązania problemu retencji wiedzy za pomocą szkoleń wewnętrznych;
  4. Tworzenie materiałów okołoszkoleniowych;
  5. Wzrost wymagań dotyczących dostarczanych treści pod kątem komunikacji;
  6. Wzrost liczby i poziomu szkoleń online.
PREZENTACJERobię

WE’RE HIRING

Pierwszy trend polega pokrótce na tym, że organizacje, które wiedzą już, że chcą mieć coś wspólnego z e-learningiem, zaczynają budować własne wewnętrzne zespoły do tworzenia tego e-learningu. Nie wiem, jaka jest przyczyna takiego stanu rzeczy, ale całkiem duża liczba firm stwierdza, że na ich potrzeby wystarczy jedna, trzy czy pięć osób, które będą na pełny etat zajmować się przygotowywaniem szkoleń online od A do Z. I takich właśnie ludzi renesansu zatrudnia w tej chwili całkiem dużo podmiotów – już nie tylko zagranicznych, ale i polskich. Co więcej, całkiem dużo takich osób już w nich pracuje, równie wiele funkcjonuje bardzo dobrze na rynku samodzielnie, a propozycje pracy na stanowisku specjalisty do spraw e-learningu, specjalisty do spraw szkoleń online coraz częściej pojawiają się na portalach rekrutacyjnych. Co za tym idzie? W związku z własnym poletkiem zauważam na przykład, że w tym roku pojawiło się w branży podwykonawstwo – specyficzne, bo na zasadzie outsourcingu pracowników. Zdarza się często (mi przytrafiło się to kilka razy), że jakieś przedsiębiorstwo czuje po prostu potrzebę sprawdzenia, czy w jego przypadku e-learning zadziała (tego dotyczył będzie kolejny trend), ale chce go wypróbować w taki sposób, że wynajmie specjalistę (istotne przy tym jest, że mówimy o osobie już z doświadczeniem), który będzie pracował, powiedzmy, kwartał czy pół roku, i będzie ten e-learning w ramach organizacji wytwarzał, bazując na swoich dobrych praktykach i posiadanych umiejętnościach, a przy okazji przekazywał swoją wiedzę na jego temat innym osobom funkcjonującym w firmie. W taki sposób powinno się to też objawiać w kolejnych latach. Jednocześnie jednym z powiązanych elementów, jakie obserwuję, jest postępujący wzrost wynagrodzeń osób zajmujących się e-learningiem i kosztów usług tego typu. Różne organizacje coraz częściej zderzają się z faktem, że stworzenie na próbę 1, 2, 5 kursów (tak jak mówiłem w ostatnim podcaście – tak wielu, żeby się koń mógł kąpać, ale nie utopić) przez firmę zewnętrzną może stanowić jednorazowo po prostu zbyt drogą inwestycję, w związku z czym niejednokrotnie dochodzą do wniosku, że łatwiejszym (i tańszym) wyjściem będzie zatrudnienie własnego specjalisty. Mamy więc pierwszy trend, dotyczący tworzenia etatów dla pracowników zajmujących się e-learningiem – i ten trend pewnie rozwijał się od dawna, ale teraz jest on moim zdaniem bardziej wyraźny niż kiedykolwiek.

Mniejszy też może

Drugi trend (o którym też należy powiedzieć, że zaistniał na dobre w ciągu ostatniego roku) polega na tym, że coraz więcej średnich firm – już nie tylko dużych graczy – interesuje się tym, żeby zacząć dostarczać w jakiś sposób szkolenia online. Zupełnie nie ma się tu czemu dziwić – wartość płynącą e-learningu zaczyna widzieć coraz więcej podmiotów. Zauważają one, że pracownicy przygotowują szkolenia, które z biegiem czasu stają się coraz bardziej efektywne. Powoli odchodzi do lamusa podejście, w którym e-learning jest nosicielem jakiejś nowości, coraz bardziej za to opieramy się na jego faktycznym, efektywnym działaniu. Coraz więcej szkoleń pojawia się właśnie w tej formie, wykupujemy do nich dostępy – i to jest coś naturalnego, z tym że dalej mamy do czynienia z trendem na niewielką skalę i ciągle są to działania bardzo zorganizowane. Duzi gracze już od jakiegoś czasu rozmawiają o wielkich programach rozwojowych, ale średnie firmy, instytucje, przedsiębiorstwa, jednostki samorządu terytorialnego, jak urzędy miasta czy urzędy gminy, także poważnie rozważają zaangażowanie w e-learning, i to e-learning na serio, jak ja to mówię, czyli taki, który ma de facto przynieść konkretne efekty, jest częścią jakiegoś większego programu rozwojowego. Ten trend zaczął się, jak już wspomniałem, od naprawdę dużych firm, które z e-learningiem mają coś wspólnego od dawna albo wręcz odziedziczyły go jako element swojego zagranicznego rodowodu. Teraz dołączają do nich średni gracze – zwłaszcza ci, którzy zajmują się jakąś bardzo specyficzną gałęzią wiedzy albo mają bardzo rozproszoną sieć pracowników (na przykład sprzedawców).

WEBINARYRobię

O knowledge curation słów kilka

Idąc w tym kierunku – kierunku różnych organizacji – natrafiamy na trend numer trzy. Przy jego omawianiu pozwolę sobie troszkę wejść na poletko Marty Eichstaedt z firmy Webcomm, z którą nie tak dawno rozmawiałem na temat kursów online. Otóż okazuje się, że całkiem duża liczba organizacji ma problem z tak zwaną retencją wiedzy. W dużym skrócie polega on na tym, że przy dużej rotacji pracowników wiedza co prawda nieustanie do organizacji przypływa, ale i ciągle z niej odpływa, znika… Zapobiegać takiemu stanowi rzeczy mają projekty, które pojawiły się w ciągu tego roku, opierające się na połączeniu webinaru i platformy e-learningowej. Rola platformy jest w tym przypadku silnie powiązana ze zjawiskiem knowledge curation – a więc odkrywania, zbierania, kategoryzowania, organizowania i udostępniania danych. Pozwólcie, że pokrótce powiem, o co w tym chodzi. W momencie kiedy zatrudniamy w firmie jakichś superspecjalistów i oni czegoś uczą, na przykład przeprowadzają kursy związane z onboardingiem, albo są ekspertami z jakiegoś tematu, prosimy ich oczywiście, żeby poprowadzili wewnętrzne szkolenia dla naszych pracowników. Jeżeli w tym procesie wykorzystamy odpowiednie narzędzia, na przykład webinary albo Skype, za pomocą którego nagramy ekran prezentacji, głos, a czasami nawet obraz naszego prowadzącego, a potem, korzystając na przykład z Camtasii, zmontujemy całość, to okaże się, że możemy bez wydawania bajońskich sum sporządzić materiał dydaktyczny wideo, który potem umieścimy na swojej platformie. I właśnie tworzenie takich wewnętrznych „telewizji” specjalistycznych jest kolejnym trendem, który w ciągu tego roku pojawił się u mnie na tapecie. Trzeba przy tym zauważyć, że podstawowym wyzwaniem w tej materii nie jest kwestia SCORM-ów ani tego, czy tam będą quizy, czy ich nie będzie – wyzwaniem jest odpowiednia taksonomia tych materiałów, czyli takie ich poukładanie, żeby miały one sens dla osób uczących się z nich w przyszłości. I teraz taki zestaw w postaci narzędzia do webinaru, programu do edycji materiału, jakiejś platformy wideo plus (na przykład) WordPressa do poukładania całości okazuje się dla średnich firm świetnym rozwiązaniem, bo nagle nie dość, że mogą one poskładać sobie te materiały wideo w jakąś ścieżkę, powiedzmy, dydaktyczną, to jeszcze cały ten zestaw służy jako swego rodzaju gąbka, dzięki której ta wiedza (nie cała, ale jednak) się na jakimś etapie w organizacji zatrzymuje. Oczywiście nie ma wątpliwości co do tego, że wartość zatrudnionego eksperta jest wysoka, ale zastosowanie takiego dość prostego technologicznie zestawu pozwala część przekazywanych przezeń informacji, część jego doświadczenia, część wniosków zatrzymać w organizacji – już niemalże na zawsze.

Korzystać z okazji

Kiedy idziemy dalej w tę stronę, to następnym elementem, o którym warto wspomnieć, jest trochę moim zdaniem zapomniana koncepcja dotycząca tworzenia materiałów szkoleniowych pod konkretny projekt w trakcie powstawania tego projektu. Mówimy tu zatem o materiałach, które nie do końca są uniwersalne i nie do końca spełniają swoją rolę w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z projektem długoterminowym, ale są o tyle ważne, że (zwłaszcza w przypadku projektów związanych z jakimiś dużymi zmianami organizacyjnymi) sprawiają, że ludzie czują się lepiej i bezpieczniej, bo wiedzą, że firma się o nich troszczy. I tutaj w grę wchodzi także oczywiście pojęcie zarządzania zmianą i kwestie z nim związane, ale fakt faktem – takie materiały były tworzone również w ciągu ostatnich miesięcy. Pojawienie się potrzeby tworzenia takich materiałów i tworzenia ofert, które wspierają właśnie nie tylko przyswajanie informacji, ale (i tu przyjdziemy do kolejnego trendu) są istotne również z perspektywy komunikacyjnej, jest trendem, o którym nie sposób nie wspomnieć.

Słowo klucz: komunikacja

Kolejna tendencja, której poświęcę fragment wpisu, dotyczy właśnie komunikacji. Obserwuję ostatnimi czasy pewną zmianę w zakresie zachowania i potrzeb odbiorców naszych materiałów – otóż zamówienia, które spływają do mnie albo do znajomych, z którymi miałem okazję przed stworzeniem tego wpisu rozmawiać, często dotyczą już nie tylko dostarczenia samych paczek SCORM-owych. Do tej pory e-learning w wielu wypadkach wyglądał tak, że klient pisał: „Proszę nam przygotować materiał szkoleniowy z tego i z tego”, po czym wgrywaliśmy mu paczki na platformę albo on je sobie skądś pobierał – i było po projekcie. Ostatnio oczekiwania rosną, a do tego rozwijają się w dość ciekawym kierunku, który wydaje się z perspektywy e-learningu pożądany. Klienci mianowicie powoli zaczynają wymagać, żeby oprócz samego szkolenia sensu stricto dostarczać im również pewną związaną z nim warstwę komunikacyjną. Zauważają, że każde szkolenie musi, a przynajmniej powinno mieć tę warstwę komunikacyjną, czyli warstwę treści, która będzie po prostu serią e-maili, artykułów i/lub publikacji w wewnętrznym intranecie – i jej stworzenie staje się jednym z wymagań. Czyli nie chodzi już tylko o spełniającą określone kryteria paczkę SCORM, ale również obudowanie tych materiałów szkoleniowych czymś szerszym.

 

Wydaje mi się, że wniosek podsumowujący te trendy – takie typowo e-learningowe trendy związane z działalnością firm – brzmi: to wszystko idzie we właściwym kierunku, w dobrą stronę, te szkolenia powoli nabierają dojrzałości i zaczynają spełniać swoją rolę, czyli po kawałku znikają czy przestają się liczyć związane z nimi symptomy wieku dziecięcego – ta internetowa „fajność”, to,  że są online, że to e-learning, że próbujemy to gdzieś tam opchnąć – a zaczynamy myśleć o tym jako o normalnym narzędziu, które do pewnych rzeczy się nadaje, do innych nie, ale nie możemy go zignorować – gdyż ono już jest szeroko rozpowszechnione i (zapewne) pozostanie z nami przez dłuższy czas.

Liczą się ludzie

Ostatni trend, o którym myślę, z firmami jest powiązany dość luźno, łączy się natomiast wyraźnie z osobami uznawanymi za ekspertów, szkoleniowców, trenerów, jakichś tam liderów branży i tak dalej. I tym zagadnieniu mówiłem już oczywiście tyle razy, że nie ma co się nad nim szeroko rozwodzić, ale myślę, że będzie on stanowił dobre zamknięcie tego artykułu. Chodzi mi o jakość kursów online. Muszę się przyznać, że miałem w ciągu ostatniego roku pewien problem w tej materii – stwierdziłem, że będę takim trochę Don Kichotem i będę walczył z bylejakością niektórych kursów, że będę zastanawiał się nad tym, jak pokazać, które z nich są dobre, a które nie, które są czymś trochę naciąganym, a które wręcz tylko owocem marketingu albo niemalże niczym więcej. I wiecie co? Nico – w pewnym momencie dałem sobie z tym spokój, bo bardzo gorąco wierzę w to, że jeżeli ktoś chce kupić obietnicę szkolenia (zaraz Wam powiem, o co mi konkretnie chodzi), to nie ma problemu – niech on sobie tę obietnicę szkolenia kupi i ja mu nie będę (i nawet nie powinienem) stać na drodze. No bo popatrzcie, jak wygląda kwestia kupowania szkoleń: na pewno na rynku są eksperci, osoby znane w środowisku i rozpoznawalne, wreszcie: osoby, które robią świetne rzeczy (przy czym branża nie ma tu żadnego znaczenia), i w momencie kiedy taka osoba sprzedaje swój kurs online, to my kupujemy go od niej, wiedząc, że jest to szkolenie tworzone przez znanego człowieka, który nie pozwoli sobie na zszarganie własnej marki. Istnieje więc graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, że kurs, który kupujemy, będzie materiałem dobrym – nie mówię, że od razu najwyższej jakości, ale dobrym, merytorycznie poprawnym, takim, który przyniesie nam wartość dodaną. Jeżeli  kupujemy kurs od osób, które nie są znane, to wcale nie znaczy, że wartość merytoryczna tego materiału będzie niska, ale wtedy (i to jest coś, co już powtarzałem) powinniśmy powiedzieć „sprawdzam”, spędzić trochę czasu nad tym tworem i zobaczyć, co to jest – czy to tylko wydmuszka, skorupka, która jest piękna jak pisanka, ale pusta w środku – czy właśnie na odwrót – że niepozorne jajo faktycznie skrywa w środku jakąś konkretną treść i konkretną wartość. Działa to prawie dokładnie na takiej samej zasadzie jak kupowanie książki w księgarni, którą przed sięgnięciem po portfel wertujecie, czytacie na okładce notkę od autora, sprawdzacie opinie itd. Tu możecie spróbować zrobić to samo – po prostu powiedzieć „sprawdzam”.

Więcej, mocniej, teraz

Jedna z moim zdaniem bardziej interesujących kwestii związanych z kursami online polega na tym, że wciąż znajdują się one na bardzo, bardzo wczesnym stadium rozwoju, w związku z czym bardzo dużo można w ich ramach jeszcze zdziałać. Nie chodzi mi o to, że możemy zwyczajnie robić więcej kursów online (oczywiście zawsze możemy robić ich więcej), ale o to, jak wiele można jeszcze uzyskać w ich obrębie – dostępnej technologii i dostępnych rozwiązań jest tyle, że zawsze istnieje spora szansa na to, żeby te kursy online były dużo lepsze, ciekawsze i niosące większą wartość, niż to ma miejsce w tej chwili. One ciągle jeszcze będą wymagały od autorów sporo pracy, ale myślę, że ten wzrost jakości będzie postępował. Jestem ciekawy zwłaszcza tych wszystkich drugich, trzecich, piątych i siódmych edycji kursów, gdyż o ile pierwsze nie są miarodajne ani pod względem finansowym (bo jeżeli poniesione koszty się zwrócą, to często uznajemy, że już jest OK) ani pod względem uczestników (tu sytuacja jest odwrotna – zapewne skorzysta z nich największa pula osób, które nas znają i do których docieramy, które znajdują się w naszym zasięgu). Jestem więc niezmiernie ciekawy tego, jak to będzie wyglądało w ciągu najbliższych lat.

KALENDARZSzkoleń

Interludium – ostrzeżenie…

Przy okazji chciałem zwrócić Waszą uwagę na pewną rzecz, której też musicie być moim zdaniem świadomi. Jeżeli chodzi o kursy online, jest z nimi trochę tak jak z kartą MultiSport albo z karnetem na siłownię. Popatrzcie: wejście na siłownię jest jak landing page do szkolenia – od progu widzimy pięknych, wysportowanych ludzi, ładne dziewczyny i przystojnych facetów na recepcjach, wszystko jest estetycznie dopracowane i niebywale profesjonalne – no po prostu pachnie chudnięciem. Tak to wygląda, bo ten landing page jest właśnie tym, co ma Was skłonić do tego, żeby kliknąć „kupuj” albo wysupłać sporą sumę na karnet na siłownię. I tak powinno oczywiście być – profesjonalny landing page do równie profesjonalnie zrobionego szkolenia, pokazujący, czego w ramach tego szkolenia się nauczymy, jakie ono będzie atrakcyjne i tak dalej, jest zjawiskiem jak najbardziej naturalnym. Problem powstaje, kiedy już ten karnet na siłownię czy ten dostęp do szkolenia wykupimy, bo nagle okazuje się, że piłeczka jest po naszej stronie – teraz trzeba pójść do lokalu, zrobić rozgrzewkę, pobiegać, pomachać żelastwem, zapisać się na jakieś zajęcia albo – uwaga! – wziąć trenera personalnego, który będzie nam, że tak powiem, zapewniał outsourcing motywacji. Przypominam sobie, jak to było, kiedy sam miałem takiego trenera (pozdrawiam). To był właśnie dla mnie outsourcing motywacji – zdawałem sobie sprawę, że jeżeli się z nim umówiłem na spotkanie, to on rzeczywiście na mnie o określonej godzinie czekał, a ja czułem się zobowiązany do tego, żeby przyjść i dawać z siebie możliwie dużo. Czasem leniuchowałem, no jasne, ale rzeczywiście był to taki bardziej lub mniej skuteczny outsourcing motywacji. I teraz w przypadku szkoleń, które określa się jako tak zwane self-paced, czyli autonomiczne, a więc takie, w których nie macie dostępu do trenera czy eksperta, który Was motywuje, sprawa może się zakończyć tak, jak to często bywa ze standardową siłownią: w pierwszym tygodniu pójdziecie 5 razy, bo przecież zapłaciliście, w drugim znajdzie się sto ważniejszych rzeczy, w trzecim, no dobra, pójdziecie raz, bo znów jest milion innych planów – i tak powolutku, powolutku ten początkowy entuzjazm będzie opadał. To jest naturalne i nie ma się co temu dziwić ani z tym dyskutować. Trzeba mieć naprawdę bardzo silną motywację, żeby się w takie szkolenie zaangażować i żeby je ukończyć. Różne dane mówią o tym, że kursy online kończy od 20 do 70 czy 80% uczestników, a w przypadku MOOC-ów jest tylko kilka procent – i to jest normalne, i to samo się dzieje z siłowniami. Teraz jest styczeń, więc następuje wysyp zapisów na siłownie, wszędzie walą tłumy ludzi, co jest związane z ich postanowieniami noworocznymi. I podobnie sprawa się ma na przykład właśnie ze sprzedażą kursów – zapisy na większość szkoleń, wokół których twórcy już w tej chwili budują marketing i które za chwilę wystartują, będą związane z podobnymi postanowieniami noworocznymi. Można się więc spodziewać, że ich dropout rate, czyli wskaźnik ludzi nieuczących się albo tych, którzy porzucili te szkolenia, będzie wysoki.

…i dobra rada dla twórców

Moim zdaniem wszyscy eksperci, trenerzy i tak dalej, którzy są zaangażowani w tworzenie kursów, powinni się w tej chwili zastanawiać nad tym, czy nie rozszerzać ich wersji moderowanych (czasami nazywanych też wersjami VIP), gdyż to one będą niosły prawdziwą wartość. Jestem przekonany, że obecnie bardzo dużo klientów kupuje kursy online na próbę, żeby się dowiedzieć, czym to tak naprawdę jest, jak to tak naprawdę funkcjonuje i co tam tak naprawdę w środku siedzi. Jednocześnie budują sobie oni zdanie na temat całego zjawiska, więc warto zadbać o to, żeby przygotowywane szkolenia były możliwie dobrej jakości i żeby przynosiły naszym odbiorcom, naszym ludziom wymierne efekty, bo to sprawi, że będzie po prostu na nie większe zapotrzebowanie.

Quo vadis, e-leaningu?

Pora na podsumowanie tych kilku trendów. Na ich podstawie łatwo zauważyć, że branża nam poważnieje, zaczyna się zastanawiać nad konkretnym inwestowaniem i nad poszukiwaniem nowych rozwiązań. Co jednak jest najważniejsze z mojej perspektywy – ludzie i firmy zaczynają korzystać z sensownego doradztwa i z tego, co wiem, istnieje już kilka podmiotów, które ogarniają to naprawdę dobrze. Przyznam szczerze, że sam od pół roku zajmuję się praktycznie wyłącznie tym, żeby doradzać, dobierać rozwiązania i pomagać różnym firmom spełniać ich potrzeby – i myślę, że to jest fajny trend, bo świadczy o dużo wyższej dojrzałości tych osób i wzrostu tendencji do tego, żeby wybierać spośród rozwiązań, które działają (i to wybierać świadomie), radzić się, inwestować w ten e-learning i jego rozwój (ale inwestować znów bardzo, bardzo świadomie – nie chcę powiedzieć bardzo ostrożnie, ale bardzo świadomie i oczekując konkretnych efektów) zamiast bezrefleksyjnie po prostu stawiać e-learning na półkę metod rozwojowych, które gdzieś tam w firmie nie wiadomo za bardzo jak funkcjonują. Myślę że trendy, o których tutaj wspomniałem, będą ciągle kształtować naszą branżę (celowo nie mówię o nich jako o nowinkach, bo wiadomo – nowinkami się jaramy, a ja chciałem raczej zwrócić uwagę na zjawiska, które z mojej perspektywy działają, opisać, jak działają, i pokazać, w jakim kierunku można iść). Oczywiście zapraszam do dyskusji. Co myślicie o tych trendach? A może zapomniałem o czymś istotnym

""
1
Previous
Next
o-autorze
Piotr PESZKO

Urodziłem się w małym mieście na Podkarpaciu, tam po raz pierwszy zmuszono mnie tego, żeby zdobyć formalne wykształcenie, chociaż wolałem social learning, zbieranie puszek po napojach i przesiadywanie godzinami przed komputerem w poszukiwaniu szybszej metody na wczytanie gry z kasety do swojego Commodore 64.